Uwaga, uwaga, będzie zapewne długo i motywacyjnie. 3 lata, 3 lata przepotężnej nerwicy lękowej, stanów depresyjnych, wzywania 2 razy dziennie pogotowia, mrowień, braku oddechu, ucisków w klatce piersiowej, zawrotów głowy, nie będę wymieniał więcej, bo sami doskonale o tym wiecie. Po diagnozie w szpitalu choroby niezwiązanej z zaburzeniami lękowymi moja odporność psychiczna runęła.

Z osoby publicznej, gdzie występowałem przed nawet tysiącem ludzi, będąc na bitwie freestylowej czy grając koncert po agorafobię, okres gdzie robiłem pod siebie i przez 3 lata przerażało mnie wyjście z domu. Straciłem wtedy pracę, a weryfikacja prawdziwych znajomych i przyjaciół przebiegła dosyć szybko i wyeliminowała większość z mojego życia. Pojawiały się zaniki mięśniowe, puls spoczynkowy wynosił 130, ciśnienie wystrzelone w kosmos, a żadne EKG, żaden lekarz, nie przekonał mnie, że jest wszystko okej. Po 3 latach, gdy naprawdę zrobienie obiadu w domu, odkurzenie domu, było dla mnie wyzwaniem. Postanowiłem, nie zważając absolutnie na nic, że jeśli mam „zdechnąć” to przy tym, co sprawiało mi przyjemność.

Zamówiłem taksówkę, ubrałem się, dominowały nudności, wymioty, zawroty głowy, ale postanowiłem twardo, że jadę, jadę na bitwę freestylową i mało tego, po 3 latach postaram się wziąć w Niej udział. Dojechałem, zacząłem rozmawiać z ludźmi, wyszedłem na scenę, przeszedłem eliminacje, dałem fajną walkę i podziękowałem ludziom, którzy we mnie wierzyli. Dało mi to niesamowitego kopa motywacyjnego. Zakwasy utrzymywały się dwa tygodnie, dwa tygodnie cieszyłem się z realnego bólu, nie urojonego, spowodowanego moją głową, lękiem, strachem przed śmiercią. W tym wszystkim najgorsze było to, że umierałem tysiąc razy, a nigdy nie mogłem umrzeć. To była największa męka w tym wszystkim, brak zrozumienia bliskich, bo przecież mówiłem „Ty nic nie wiesz! Ty tego nie czujesz! Ja Umieram! To koniec”. Od tego wydarzenia mija miesiąc, a ja codziennie postanowiłem, że będę brał ten dzień, jakby miałby to być ostatni. Wychodząc do ludzi, jeżdżąc samochodem, wychodząc na spacery i pojawiła się wielka motywacja i odpowiedzialność, psiak.

Piszę to nie jako lekarz, terapeuta, tylko osoba, która przechodziła to samo, przez co przechodzicie Wy! Wiem co to za piekło, wiem co to za ból, ile łez trzeba przełknąć, jaka to jest walka od otworzenia oczu rano, po padnięcie z przemęczenia wieczorem. Wszystko siedzi w Waszych głowach, nie w magicznej pigułce, alkoholu, trawie czy czymkolwiek sobie pomagaliście w tym okresie.
ŁEB TAKI PUSTY, ŻE JESZCZE ZMIEŚCICIE COŚ, CO POZWOLI I WAM TO ZWYCIĘŻYĆ.
Wierzę w Was i cholernie mocno trzymam kciuki, tak jak i Wy trzymajcie je za mnie, aby nie poddać się w tym wszystkim, a ten post jest również dla mnie, gdy przyjdzie chwila zwątpienia, wrócę do niego i przypomnę sobie, czego dokonałem i ile mogę stracić.
Autor: Adrian K