Obecnie mam 19 lat, jednak myślę, że w moim przypadku depresja czaiła się na mnie już od najmłodszych lat… Już w podstawówce czułam, że między rówieśnikami panuje tzw. wyścig szczurów. Niestety, miałam „przyjemność” mieć lekcje z nauczycielką, która potrafiła ośmieszyć mnie przed klasą i z każdej strony pokazać, że jestem najgorsza. Uwierzyłam w to. Takie słowa trafiają do dziecka bardzo dosadnie i ciągną się za nim długo. Była próba samobójcza i autoagresja. Do psychologa zaczęłam chodzić już jako dziecko.

W gimnazjum chciałam stać się lepsza – nowa karta, więc chciałam udowodnić sobie i innym, że stać mnie na więcej. Nie chciałam być TA najgorsza. Szkoła wzbudziła we mnie ambicję, fakt, ale bardziej chorą ambicję. Chciałam być we wszystkim najlepsza, wszystko umieć i we wszystkim brać udział. Chodziłam na mnóstwo zajęć dodatkowych. Często nawet ocena 5 mnie nie satysfakcjonowała. Cały czas chciałam lepiej i bardziej. Mogłam nie spać do 5 nad ranem, byle zrobić dodatkowy projekt na jakiś przedmiot… Mimo wszystko, te 3 lata gimnazjum były dla mnie najlepszym czasem, gdyż trafiłam na wspaniałą klasę i wspierającą wychowawczynię. Nie obeszło się oczywiście bez pobytu w szpitalu, gdzie teoretycznie nikt nie potrafił powiedzieć, co mi dolega – a był to początek nerwicy.

Doszło do liceum, gdzie nie da się już być we wszystkim najlepszym. Przez ten cały wyścig nie miałam czasu dla siebie, na odpoczynek, dla rodziny i przyjaciół. Cały czas coś i stres. A stres był codziennie. Nawet, jeśli nie było powodu, żebym się stresowała – sama sobie coś powodowałam do stresu. I przyszedł moment przerwy świątecznej w pierwszej klasie liceum. Moje ciało nie rozumiało, dlaczego odpoczywam. Aż w końcu doszło do pierwszego ataku paniki i ucisku w klatce piersiowej. Nerwica lękowa. Objawy depresji. Myśli samobójcze. Autoagresja. Ciągły stres i przemęczenie wszystkim… I ponownie szpital. Moi najbliżsi przyjaciele (trzymaliśmy się razem od przedszkola) odwrócili się ode mnie – wystraszyli się, nie chcieli utrzymywać kontaktu z chorą osobą. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ciężko będzie mi komukolwiek znowu zaufać. Cały czas chodziłam do psychologa, a w międzyczasie myślałam, że moje problemy znikną pod postacią alkoholu, papierosów i autoagresji. Bałam się pójść do psychiatry. Rodzice widzieli problem, ale ciężko im było zrozumieć, że to z ICH CÓRKĄ coś się złego dzieje. Dopiero za drugim razem odważyłam się umówić na wizytę do psychiatry i podjąć leczenie farmakologiczne. Początki były ciężkie – trzy razy zwiększałam dawkę, ale wiedziałam, że to jest konieczne. Depresja spowodowała, że nie potrafiłam się cieszyć i smucić. Byłam jak w bańce, a życie toczyło się beze mnie.

Gdy w najtrudniejszym dla mnie momencie moi przyjaciele mnie zostawili, pojawił się u mnie silny lęk przed ludźmi i bliskością. Z psychologa przeszłam do psychoterapeuty, by skupić się na lęku przed bliskością. Bałam się relacji, miłości, dotyku… Nie chciałam być dla kogoś ciężarem. Kto chciałby się wiązać z osobą z zaburzeniami psychicznymi? Mimo to, ta terapia dała mi dużo siły. Nawet na tyle, że potrafiłam pierwsza się zaangażować, jednak niestety nie miałam szczęścia i kilka razy się sparzyłam. W skrócie – trafiałam na dupków (przepraszam za wyrażenie, ale nie da się inaczej), którzy kłamali i zatajali obecne związki. W tym momencie zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak… Dlaczego ciągnie mnie do takich osób… Anulowałam wszystkie toksyczne relacje i zaczęłam brać to jako doświadczenie. Świat nie jest tylko piękny i kolorowy, ale posiada także dobrych i złych ludzi. Terapia uświadomiła mi, że jestem w stanie stworzyć zdrowy i szczęśliwy związek. Po prostu niektórzy potrzebują dużo czasu na otwarcie i znalezienie właściwej osoby. Zmieniłam sposób myślenia – ze mną jest wszystko jak najbardziej okej!

Obecnie cały czas chodzę do terapeuty i psychiatry. Gdyby nie terapia i leki, nie wiem, czy nadal byłabym na tym świecie. Psychiatra wystawił mi diagnozę: zaburzenia depresyjno-lękowe. Cieszę się, że podjęłam tę walkę. Dzięki temu zdałam sobie sprawę, w ile toksycznych relacji wchodziłam oraz że nie można wszystkim bezgranicznie ufać. Po tylu złych doświadczeniach, w końcu poznałam wspaniałe osoby, które na każdym kroku mnie wspierają oraz zaakceptowały mnie taką, jaka jestem. Nauczyły mnie cieszyć się z każdej sekundy życia i obudziły we mnie nową, szczęśliwą osobę Jestem bardzo wdzięczna, że dałam sobie pomóc i obecnie jestem w takim miejscu.

To nie jest żaden wstyd chodzić do psychologa, terapeuty czy psychiatry. To pokazuje, jak silny i dobry jesteś wobec siebie! Każdy jest piękny w środku, jak i na zewnątrz. To nie jest wstyd, że potrzebujesz pomocy.

Autor: Anonim