Niedawno minął rok, odkąd dostałam swoją pierwszą oficjalną diagnozę oraz pierwsze antydepresanty i tabletki nasenne. W związku z tą rocznicą naszło mnie na pewne przemyślenia, co przez ten rok wydarzyło się i czy cokolwiek się zmieniło, a wydarzyło się sporo. Zmiany lekarzy, zmiany leków, zwiększenie dawki nasennych do maximum, samookaleczenia, próby samobójcze, zresztą po jednej z nich trafiłam do szpitala.
Wbrew temu, co mówi się o psychiatrykach, bardzo dobrze wspominam pobyt tam, mimo że był to oddział zamknięty. Spędziłam tam niecałe trzy tygodnie. Poznałam kumpelę, z którą po dziś dzień mam kontakt, dużo spraw sobie uświadomiłam.
W tak zwanym „międzyczasie” wróciłam po dwóch latach przerwy na studia, choć bałam się tak, że byłam pewna, iż popuszczę w gacie (na szczęście to się nie stało). Wyszłam z toksycznego związku i jakiś czas później znalazłam dziewczynę, za którą codziennie dziękuję Bogu, czy czemukolwiek, co przyczyniło się do tego.
W marcu dostałam się na terapię grupową, którą przez pierwszy miesiąc traktowałam jak urlop od roboty. Jednak okazało się, że to cięższa praca, niż ta, do której chodziłam na co dzień. Taka terapia to naprawdę super sprawą! Wiadomo, nie rozjaśniła mi wszystkich moich spraw i problemów, ale pomogła na większość spojrzeć inaczej. Zaczęłam kumać trochę sama siebie i też innych. Było ciężko naprawdę, bywały momenty, że wracałam do domu i zasypiałam ze zmęczenia, ale było warto! Otrzymałam dużo wsparcia od wspaniałych osób, które tam poznałam. Naprawdę spoko ziomeczki- do tańca i do różańca.
No i kończąc już moje wypociny, nie czuję się zdrowa, nie wyobrażam sobie odstawienia leków, spać bez nich tez nie mogę, ale dzięki temu wszystkiemu zyskałam coś takiego jak NADZIEJA na to, że kiedyś z tego wyjdę. Wiem, że nie teraz, już, zaraz… ale, że kiedykolwiek, a mogło mnie tu już nie być…
Dobra, teraz już serio kończę- chciałam tak właściwie tylko powiedzieć coś banalnego- nie poddawajcie się, nie zamykajcie się na różne możliwości i metody. Nie szukajcie też wymówki w pieniądzach, bo ja za swoje leczenie nie zapłaciłam jak dotychczas ani grosza. Wiem, że ktoś może się czuć teraz jak kupa (tez się tak czułam, really), ale- powaga, zawsze może być gorzej (i ja miałam taki moment, że było tylko gorzej), ale może być też lepiej, jak to się mówi- samo się nie zrobi! I prawda jest taka, że albo się chce i rusza się swój kuper, albo poddaje się najgorszemu scenariuszowi. Także tak.
Dziękuję każdej osobie, która dotrwała do końca i wszystkim Wam życzę przede wszystkim zdrowia, odwagi i mocy!